Są takie książki, które na długo zapadają w pamięć, a te najbardziej niezwykłe wchodzą do kanonu i chcemy je przekazywać dalej. Nawet jeśli nie są to dzieła na miarę „Małego Księcia" a tylko albo aż książki, które dla nas są ważne warto je zapamiętać i wracać do nich bo często przeczytane po raz kolejny odkrywają przed nami nowe nieznane płaszczyzny. Wszyscy przecież znamy przygody Piotrusia Pana czy Alicji w Krainie Czarów i któregoś dania podsuniemy te książki naszym dzieciom. Dla mnie książkami do których mam szczególny sentyment są: „Babcia na jabłoni", „Złodziejka książek", czy „Matylda".


Dziś chciałabym opowiedzieć wam o kolejnej niezwykłej książce. „Dziewczynka, która wypiła księżyc" to powieść napisana pięknie i nietypowo, w której każdy znajdzie coś dla siebie: młodsi magię i przygody a starsi ponadczasową mądrość. Książkę tą kupiłam oczywiście dla swojej córki, ale kilka pierwszych stron spowodowało, że przeczytałam ją pierwsza.


Dla każdej matki książka zaczyna się przerażająco. Mieszkańcy Protektoratu żyją w strachu i smutku. Legenda głosi, że w lesie mieszka straszna wiedźma, której co roku należy złożyć daninę w postaci najmłodszego mieszkańca wioski. Tragedie rodzin, rozpacz matek, które co roku zmuszane są do pozostawienia w lesie swoich maleństw, smutek wiszący nad osadą i dziwny stary nieszczery człowiek sprawiają, że książka zapowiada się ponuro. Szybko jednak okazuje się, że wiedźma Xan chociaż jest czarownicą z krwi i kości z pewnością nie jest zła. Mieszka w lesie w drewnianym domu z małym smokiem Fyrianem i mądrym błotnym potworem Glerkiem. Xan co roku zabiera z lasu maleńkie dzieci, niezmiennie dziwiąc się dlaczego ludzie zostawiają te bezbronne istotki na polanie zupełnie same. Zabiera je ale nie po to, żeby zgładzić, ale żeby dać im nowe szczęśliwe życie.

więcej»

Codzienność bywa trudna, monotonna, zapracowana. Czasem wieczorem czuję się jakbym do piwnicy wrzuciła tonę węgla, dlatego od kina, teatru czy lektury oczekuję raczej relaksu, oderwania od codzienności i pozytywnego naładowania akumulatorów. Nie znaczy to jednak, że z filmów i przedstawień teatralnych wybieram wyłącznie komedie a z książek kryminały (choć jedne i drugie, bardzo sobie cenię). Muszę się nastawić duchowo na trudną lekturę i wiedzieć, ze idę do kina na film, który ma mnie sponiewierać. Często też czekam na te szczególnie trudne filmy i oglądam je w domowym zaciszu. Mogę wtedy w dowolnym momencie przerwać oglądanie, odetchnąć, ochłonąć i powrócić do śledzenia akcji.


Dziś jednak zdecydowaliśmy się pójść do kina na jeden z tych trudniejszych filmów. Skuszeni rekomendacjami znajomych nie czekaliśmy i obejrzeliśmy „Zimną wojnę" Pawła Pawlikowskiego w kinie. Przyznam, że było to dobra decyzja a doskonałe recenzje filmu naprawdę nie są przesadzone.


Początek filmu: fragmenty ludowych utworów i przesłuchania do zespołu ludowego doskonale wprowadzają w atmosferę lat 50tych i 60tych zniszczonej wojenną pożogą Polski. Poznajemy też od razu głównych bohaterów filmu: Lecha Kaczmarka (Borys Szyc), Irenę Bielecką (Agata Kulesza), Wiktora (Tomasz Kot) oraz Zulę (Joannę Kulig). Zula - interesująca dziewczyna z niejasną przeszłością, od początku przyciąga jak magnes Wiktora. O ile rozwijający się romans między Wiktorem i Zulą jest właściwie oczywisty o tyle jego burzliwe koleje zaskakują, wzruszają i rozczarowują jednocześnie.

 

więcej»

Wakacje to podróże. Niezależnie czy samochodem, samolotem, pociągiem to zwykle długi czas przywiązania do jednego miejsca. Dla wielu dzieciaków i ich rodziców to droga przez mękę. Sama pamiętam, że parę lat temu przez prawie 11 godzin samochodowej podróży znad morza śpiewałam mojej rocznej córce. Do dziś nie wiem dlaczego, tylko wtedy przestawała ryczeć i jak mój śpiew wytrzymał mąż siedzący za kierownicą. Cieszę się, że aż tak hardkorowe podróże są już za nami. Do dziś jednak moje dzieci, ze względu na chorobę lokomocyjną, nie mogą czytać ani oglądać filmów podczas jazdy samochodem. Najczęściej więc spędzamy czas słuchając audiobooków. Jeśli znajdziemy wspólny słuchamy wszyscy, jeśli nie każde dziecko ma swoje słuchawki a my delektujemy się ciszą.


Przed ostatnią podróżą chciałam wgrać mojemu siedmiolatkowi nowe książki do słuchania i jakoś nic z naszych domowych zapasów mu się nie podobało. Z przysłowiowej studni bez dna, czyli ze swojego pokoju, moja córka wyciągnęła zapomniany i zakurzony audiobook „Kocich historii" Tomasz Trojanowskiego. Rekomendacja starszej siostry zadziałała i mój syn miał przed sobą prawie 10 godzin spotkania z przesympatycznymi bohaterami, którym brawurowo głosu użyczył Jarosław Boberek.


Zofia, Herman i Gienek, to koty mieszkające w domu Dużego. Duży to spokojny człowiek z anielską cierpliwością znoszący kreatywne i często szalone pomysły swoich pupilów. W książce opisane są przygody kotów, którym momentami bliżej do małych psotnych dzieci niż do ekscentrycznych kotów. Są niezwykle spostrzegawcze, ciekawe świata, bawią się korzystając z nieskrępowanej wyobraźni, chowają się, oglądają telewizję, urządzają konkursy i bale, grają w piłkę. Podobnie jak większość rodziców Duży wysłuchuje niezliczonych pytań i monologów. Koty na szczęście przynajmniej na część z nich odpowiadają same. Jednak przede wszystkim koty rozmawiają: ze sobą, z przyjaciółmi, z Dużym. Poruszają różne tematy ważne i trudne a także bardziej codzienne. Interesuje ich pogoda, pachnąca zawartość lodówki, najbardziej pożądany sposób obchodzenia urodzin, ale także właściwe zachowanie w lesie, wartość przyjaźni, tolerancja i relacje rodzinne.

więcej»

Nigdy nie łuskałam fasoli, ale wiem, że są takie czynności, które nie zajmują przesadnie głowy, podczas których ręce wykonują automatyczne czynności a myśli mogą bezkarnie dryfować, gdzie chcą. Dla mnie takimi czynnościami są prozaiczne zmywanie naczyń lub ... bieganie. Doskonale pomagają zaplanować działania, poukładać wrażenia, przetrawić to, co się wydarzyło.


Kiedy moje dzieci zobaczyły książkę, którą ostatnio czytałam zapytały „Serio? Facet siedzi, łuska fasolę i opowiada swoje życie i ... nic się nie dzieje?" No ... dokładnie tak. „Traktat o łuskaniu fasoli" to tylko opowiadanie o życiu, ale napisane tak, że nie można oderwać się od książki. Dozowałam ją sobie, żeby za szybko się nie skończyła.


Są tacy ludzie, którzy potrafią pięknie mówić. Tak samo zajmująco opowiadają mrożące krew w żyłach przygody czy zabawne anegdoty, jak zwykłe codzienne historie. Wiesław Myśliwski potrafi to uczynić jak nikt. Słowa opowieści same układają się w historie, wątek goni wątek, dygresje zahaczają o dygresje i zupełnie sobie nie przeszkadzają. Takich ludzi słucha się z przyjemnością i nigdy nie zapada kłopotliwe milczenie.


Po przeczytaniu wielu mrocznych kryminałów, potrzebowałam oddechu, świeżości, czegoś dla mnie nowego. Znalazłam to w Traktacie. Spokojną opowieść o życiu, bilans przeżytych dni, refleksję na ile mamy wpływ na życie a na ile jest ono splotem zbiegów okoliczności i, różnie pojmowanego przeznaczenia. Nie znajdziecie tu przygody, zaskakujących zwrotów akcji, ale historię chwytającą za serce. Jest w niej coś ze wspomnień snutych podczas ciepłych letnich popołudni, opowieści dziadków przy kominku czy rodzinnych anegdot przekazywanych kolejnym pokoleniom. Każdy znajdzie w niej kawałek swojego życia. Człowiek w tej opowieści jest zawsze człowiekiem z jego wadami i zaletami, z uczuciami, przemyśleniami, wyborami.

więcej»

Dzieci bywają okrutne. Potrafią się ranić słowami, jak nikt i tylko człowiek, który tego doświadczył może powiedzieć, jak głębokie są to rany i na jak długo blizny znaczą nasze życie. Czasem myślę, że dzieci i młodzież bywają gorsze od dorosłych, w których czasem rozsądek powstrzymuje słowa. Niektórzy potrafią poradzić sobie z nimi okrutnymi słowami dość sprawnie, w ogóle nie zwracają na nie uwagi. Innych nie przytłaczają i choć trochę psuja humor to mogą też motywować do działania, sprawić, że zmienimy życie. Jeszcze innym lekko zabliźnione rany zostają na długo. Otwierają się przy lekkim draśnięciu i nie pozwalają funkcjonować.


Święty Mikołaj w tym roku przyniósł mojej córce książkę „Pasztety do boju" Clementine Beauvais. W lekki sposób przedstawiony w niej zostały problemy współczesnych nastolatków. Bohaterkami książki są trzy nastolatki będące laureatkami internetowego konkursu na „Pasztety". Każda z nich w inny sposób radzi sobie z napiętnowaniem. Początkowo wynik konkursu traktują jak katastrofę. Na szczęście tylko początkowo, bo połączone siły Pasztetów sprawiają, że dziewczyny przekuwają swoje wady w sukces. Postanawiają wbrew wszystkiemu wyruszyć w rowerową podróż do Paryża. Wspólnie pokonują przeszkody, planują, przygotowują i przeprowadzają swój plan, ale przede wszystkim przyjaźnią się i wspierają.


Słowa na okładce zachęcają do przeczytania książki mówiąc, że to przezabawna powieść o dojrzewaniu i akceptacji siebie. O ile zgadzam się z tym o czym jest ta powieść, o tyle co do jej zabawności mam pewne wątpliwości. Być może inaczej odbieram książkę w końcu to powieść dla młodzieży, ale dla mnie to trochę śmiech przez łzy.

więcej»
© DomowyPatchwork - All Rights Reserved.

mapa strony