Mimo, że nasze dzieci mają swoje ukochane zajęcia i jak typowi przedstawiciele młodego pokolenia lubią elektronikę to czytanie książek od zawsze jest stałym elementem ich i naszego dnia. Do niedawna miłość do książek zaszczepialiśmy naszemu synowi czytając mu książki, które sami wybieraliśmy. Teraz zaczął wybierać je sam i czyta to, co jest modne wśród jego znajomych. Wychodzimy jednak z założenia, że jest taki moment, kiedy dziecko czyta książki, które mu się podobają, które sam wybiera, że miłość do czytania została głęboko zakorzeniona. Potem przyjdzie czas na podsuwanie pozycji, które warto i trzeba znać.


Wiele z książek jest dobrym powodem do dyskusji. Nawet te na pierwszy rzut oka typowe dla dzieci książki powinny zostać przepracowane. Ostatnio jedną z takich książek, które skłoniły nas do rozmów na szczególnie trudne tematy była książka „Opowieści dla chłopców, którzy są być wyjątkowi" Bena Brooksa. Mój syn określił książkę jednym zdaniem: „to książka bez treści, ale z przygodami" i coś w tym jest. Nie jest to powieść. Książka składa się ze 100 krótkich notatek o różnych wyjątkowych mężczyznach ich przygodach, o pokonywaniu słabości i dążeniu do wyznaczonego celu. Bohaterami są muzycy, naukowcy, sportowcy, aktorzy, aktywiści, społecznicy, wizjonerzy. Znajdziemy wśród nich Ludwiga van Beethovena, Stephena Hawkinga, Lionela Messi, Nelsona Mandelę i wielu innych. Każdy z nich zrobił coś wyjątkowego, pokonywał swoje własne ograniczenia i przeciwności losu. Niezależnie czego dokonali mogą być inspiracja dla młodych ludzi.


Przedstawiając życie znanych i mniej sławnych mężczyzn autor wprowadza do świadomości czytelników pojęcia takie jak tolerancja, ochrona środowiska, demokracja, homoseksualizm, feminizm a także zwraca uwagę na problemy współczesnego świata, z którymi my możemy walczyć. Wykluczenie, dyskredytacja, wrażliwość, walka o prawa ludzi, to tematy do przemyśleń, rozmów, aktywnych działań w przyszłości.

więcej»

Do pokoju mojej córki wchodzi się ostatnio jak do fantastycznie zaopatrzonej biblioteki. Z okazji świąt, urodzin, mikołajek dostała taką ilość książek, że miałam nadzieję, że wystarczy przynajmniej do wiosny. O ja naiwna Mrugnięcie. Mimo, że część jej ukochanych książek zupełnie do mnie nie przemawia, to zawsze kiedy przyjdę i poszperam trochę, znajduję coś dla siebie.


Kiedy ostatnio, zachęcona mroczną okładką, sięgnęłam po „Nocnego ogrodnika" Jonathana Auxiera moja córka z błyskiem w oku zastrzegła "Tylko pamiętaj, że to moja książka!". Teraz już wiem, dlaczego tak zazdrośnie jej strzeże. To zdecydowanie najlepsza książka dla młodzieży, którą ostatnio czytałam. Z całą stanowczością mogę powiedzieć, że każdy i młody i dorosły czytelnik znajdzie w niej coś dla siebie.


Poza nielicznymi wyjątkami roślinność a szczególnie drzewa kojarzą nam się pozytywnie. W „Nocnym Ogrodniku" opowieść plecie się wokół drzewa, które od początku budzi raczej mroczne skojarzenia. Osierocone rodzeństwo trafia do pracy do rodziny w starej posiadłości w Windsorze. Dom, otoczenie, mieszkańcy domu przyprawiają o dreszcz i w pierwszym odruchu czytelnik ma ochotę krzyknąć do głównych bohaterów „Bierzcie nogi za pas!" W drugim z niecierpliwością przewraca się kolejne kartki, żeby poznać ich dalsze losy. Wszechobecna groza i tajemnica wyciągają swoje macki po nowoprzybyłych mieszkańców domu. Posiadłość otoczona lasem o zagadkowej nazwie „Kwasibór" z jednej strony jest ratunkiem dla bezdomnego rodzeństwa, ale z drugiej strony staje się śmiertelnym niebezpieczeństwem. Okazuje się bowiem, że drzewo obdarowuje tym czego człowiek pragnie najbardziej. Wydawać by się mogło, że to spełnienie marzeń. Ale tak jak w realnym życiu, nie ma nic za darmo. Przerażenie budzi dodatkowo mroczna i potężna postać Nocnego Ogrodnika.

więcej»

O tym, że żadne dziecko nie powinno chorować chyba nikt nie ma wątpliwości. Niestety choroby nie wybierają i dotykają nawet tych najbardziej niewinnych. Obecne nowe szpitale dziecięce w większości wyglądają tak, żeby małym pacjentom ułatwić pobyt w miejscu, które kojarzy się z bólem i chorobami. Pluszaki, obrazki na ścianach, naklejki na oknach, świetlice z zabawkami, wszystko, żeby odwrócić uwagę od przyczyny pobytu. Od wielu lat razem z dziećmi w szpitalach mogą przebywać z nimi ich rodzice. Przyznam, że przechodzą mnie ciarki, kiedy przypomnę sobie, jak wyglądały szpitale jeszcze kilka lat temu. Pobyt w takich placówkach powodował traumę nie tylko związaną z samą chorobą, ale także z rozłąką z rodzicami i samym nieprzyjaznym miejscem.


Tego problemu dotyka z właściwą sobie błyskotliwością Dawid Walliams w książce „Gang Godziny Duchów". Główny bohater dwunastolatek Tom trafia do szpitala, który wygląda jak z największego horroru. Ogromny budynek, skrzypiąca winda, przerażająca obsługa i pielęgniarka, która za wszelką cenę stara się jak najokrutniej dokuczyć chorym dzieciom. Pozornie w tym okropnym szpitalu nie ma nic, co mogłoby uprzyjemnić pobyt i odwrócić uwagę od chorowania. Na szczęście Tom szybko przekonuje się, że towarzysze niedoli mają fascynujący sekret. Spisek, w którym uczestniczą, tytułowy Gang Godziny Duchów, stawia na marzenia. Dzieci wszystkimi dostępnymi środkami, często najbardziej nieprawdopodobnymi, starają się spełnić swoje najskrytsze marzenia. Okazuje się, że marzenia, dobre chęci i wyobraźnia sprawiają, że nie ma rzeczy niemożliwych.


Gang Godziny Duchów to także książka poruszająca trudny temat tęsknoty i wykluczenia w charakterystyczny dla autora lekki i dowcipny sposób. Dzieci tęsknią za rodzicami, miłością, przyjaźnią i zainteresowaniem, za wolnością zdrowiem, marzą o zdrowiu i przyszłym normalnym, zwykłym życiu bez kroplówek, igieł i szpitalnej rzeczywistości. Tak jak w każdej książce Williamsa i tu spotkamy barwnych niezwykłych bohaterów. Okaże się, że pozory mylą i nie warto ludzi oceniać po pozorach. Powierzchowność bywa myląca. Odrzucający wygląd może skrywać złote serce a zadbany okrucieństwo i złośliwość.

więcej»

W zasadzie daleka jestem od idealizowania kobiet, wychwalania jako te silniejsze, mądrzejsze, bardziej empatyczne, słowem pod każdym względem naj. Często zastanawiam się również nad wprowadzaniem parytetu we wszystkich odmianach życia. Moim zdaniem niezależnie od tego, czy jesteśmy kobietą czy mężczyzną, powinniśmy znaleźć swoje miejsce. Układanie na siłę list, w których połowę koniecznie musi stanowić tak zwana słaba płeć, niezależnie od chęci, predyspozycji czy umiejętności, jest błędem. Z łatwością znajdziemy zawody, czy dziedziny życia, w których lepiej sprawdzą się kobiety i inne do których bardziej nadają się mężczyźni. Oczywiście jestem przeciwniczką dyskryminacji, nie zgadzam się na to, aby kobiety, na tych samych stanowiskach, zarabiały mniej od mężczyzn, tylko dlatego, że są kobietami. Nie podoba mi się spojrzenie pracodawcy na młodą kandydatkę do pracy przez pryzmat zakładania rodziny i macierzyństwa.


Prawdą jest jednak, że uwarunkowania społeczne powodują, że wiele kobiet postrzega siebie jako te słabsze, gorzej radzące sobie w trudnych sytuacjach. Mimo tego, że mamy XXI wiek, dysponujemy kosmicznymi technologiami, używamy komórek do celów, o których jeszcze parę lat temu w ogóle nam się nie śniło, wielu kobietom trzeba udowadniać, że możemy potrafimy, że damy radę, że w każdym człowieku jest moc, tylko trzeba umieć ją wydobyć.


Z tego też powodu sięgnęłam po książkę „Girl Power Opowieści dla dziewczyn które chcą zdobyć świat" Caroline Paul. Znajdziecie w niej życie pełne przygód, niesamowite mrożące krew żyłach historie ale również inspiracje, wyzwania i garść informacji o niezwykłych kobietach. Choć w mojej opinii niektóre opisane przygody są dość kontrowersyjne to książka ma zachęcać do pokonywania własnych słabości i lęków, podejmowania wyzwań, budowania pewności siebie. Główna bohaterka książki i jednocześnie jej autorka jako dziecko była nieśmiała, lękliwa i trudno było przekonać ją do wielu wyzwań. Teraz jako dorosła kobieta nadrabia braki z młodości pilotuje samoloty, jest strażakiem, lata na paralotni, chodzi po wysokich górach. Do tego wszystkiego doszła sama pokonując własne bariery, oswajając lęk, ucząc się nowych rzeczy, pielęgnując pewność siebie i poczucie własnej wartości.

więcej»

Znacie ten typ książek, świetnie napisanych, które wciągają bez reszty, od których trudno się oderwać, a kiedy już uda się ta sztuka, przyciągają jak magnes. Najczęściej opowiadają o jakiejś tajemnicy, która podkrada każdą myśl, nie pozwala się skupić i każe przełożyć kolejną kartkę mimo, że mijają następne nocne godziny.


W naszym domu zdecydowanie najwięcej czyta moja córka i to jej biblioteczka, szczególnie w wakacje jest najlepiej zaopatrzona. Czasem pożyczam sobie od niej co ciekawsze pozycje, a czasem korzystając z pretekstu zapewnienia literatury córce kupuję te książki które sama chętnie bym przeczytała. Tym razem moja córka przyniosła całkiem sporą porcję książek z zaprzyjaźnionej biblioteki. Pośród wielu ciekawych pozycji znalazłam „Rupieciarnię na końcu świata" Agaty Mańczyk. Zaczęłam czytać i przepadłam z kretesem.


Mimo, że to powieść, adresowana do młodzieży, to znalazłam w niej wszystko co tak bardzo lubię w powieściach: zdecydowanie nakreślonych barwnych bohaterów, wartką akcję i wciągającą tajemnicę. Dobrze, że książka ma niewiele ponad 500 stron, bo skradzionych chwil byłoby znacznie więcej.


Główną bohaterkę poznajmy w przełomowym momencie jej życia. Za sprawą rozwodu rodziców poukładany świat szesnastoletniej Maryli wywraca się do góry nogami. Musi przeprowadzić się z Warszawy do niewielkiego Tomaszowa zostawiając za sobą wszystko co dla niej ważne: przyjaciół, miłość i szkołę. Nadzieja na pozytywne nowe otwarcie w nowym miejscu pęka jak bańka mydlana po spotkaniu z babcią i prababcią. Okazuje się, że kobiety, mimo, że nie znają Maryli szczerze jej nienawidzą. Dla nastolatki, która nigdy nie lubiła błyszczeć wejście do nowej szkoły też nie jest usłane różami. Najbardziej denerwujące jest jednak to, że wydaje się, że wszyscy w miasteczku znają mroczną tajemnicę rodziny nastolatki.

więcej»
© DomowyPatchwork - All Rights Reserved.

mapa strony