Oprócz walizki z książkami (zastąpionej częściowo przez wypchaną bibliotekę w tablecie) zabieramy ze sobą na wakacyjne wyjazdy całą masę planszowych gier. Każdą z nich wyjmuję z pudełka, pakuje do torebki ze strunką i wkładam do jednej skrzyneczki. Dzięki temu bagaż nie wygląda jak przygotowanie do przeprowadzki a podczas wakacji nie można powiedzieć, że „nie ma w co się bawić".


Gry planszowe to idealny pomysł na wspólne spędzenie czasu, uczą rywalizacji i zasady fair play. Najmłodsi gracze uczą się radzić z przegraną. Część z naszych ulubionych gier wymaga stołu więc są doskonałe kiedy „w czasie deszczu dzieci się nudzą", inne nie mają klasycznej planszy więc można grać praktycznie wszędzie: na kocu na plaży, na pikniku, w namiocie.


1. Grzybobranie i Chińczyk
Na pierwszy ogień absolutna klasyka. Grzybobranie znają chyba wszyscy, jeszcze z własnego dzieciństwa. Wędrujemy po planszy zbierając do koszyczka małe „jadalne" grzyby. Zabawa ma tę zaletę, że zwycięzców może być dwóch: ten, który zbierze najwięcej grzybów i ten, który pierwszy dotrze do mety. Chińczyka nie muszę nikomu rekomendować. Wydawałoby się, że gra nudna, bo poza rzucaniem kostką i przesuwaniem pionków nic się nie dzieje. A jednak emocji jest zawsze mnóstwo. Dla młodszych dzieci proponuję rozgrywkę ograniczyć do dwóch pionków na każdego gracza. Zasada ta sama a gra nie zdąży znużyć mniej cierpliwych graczy.

więcej»

Ostatnio wpadła mi w ręce książka Justyny Bednarek „Niesamowite przygody dziesięciu skarpetek (czterech prawych i sześciu lewych)". Zaintrygował mnie jej tytuł, ponieważ jak większość gospodyń, ja również podejrzewałam moją pralkę o pożeranie skarpetek. Zastanawiam się tylko czasem dlaczego po jednej z każdej pary. Nigdy nie zaginęły obie skarpetki. Przeczytałam i pozornie wszystko się wyjaśniło. Nasze zagubione skarpetki rozpoczynają swoje nowe życie uciekając z kosza na brudną bieliznę i łazienki przez dziurę pod pralką. Znudzone, zmęczone, zniechęcone, stłamszone postanawiają coś zmienić. W zależności od charakteru i tego czego potrzebują trafiają do miasta, na łąkę lub w inne miejsca gdzie życie otwiera przed nimi inne nęcące perspektywy i rzuca w wir przygód.


Świat w książce to obraz nieskrepowanej dziecięcej wyobraźni. Kolorowe skarpetki z różnych materiałów zostają politykami, gwiazdami filmowymi, kwiatkami, bohaterskimi obrońcami uciśnionych. Opowieści napisane są prostym językiem, trafiającym już do przedszkolnego słuchacza. Przeczytamy opowieść w stylu kryminału, komedii czy sensacji nawet z elementami horroru. Każda z nich również porusza inną ważną kwestię z otaczającego nas świata. Dzieci, wbrew pozorom, sporo wiedzą i rozumieją. Obserwują otaczający je świat i na swój sposób go sobie tłumaczą. Widzą przepychanki polityków, tak zwane gwiazdy show-biznesu, wiedzą, ze dzieci chorują i cierpią, uczymy je, również że trzeba pomagać.

więcej»

Choroba i niepełnosprawność dzieci są dla mnie sytuacjami, z którymi trudno się pogodzić. Choć czasem występuje ona tylko w książce czy filmie i wmawiam sobie, że to fikcja, to i tak mam świadomość, że te sytuacje są dla niektórych rodzin bolesną rzeczywistością, której muszą stawić czoła każdego dnia. Szczerze podziwiam rodziny i lekarzy, pielęgniarki i wolontariuszy pracujących w hospicjach, codziennie biorących na klatę cierpienie tych, którym chciałoby się przychylić nieba. Dlatego książki i filmy, w których cierpią dzieci są dla mnie zwyczajnie trudne. Jeśli mam szansę staram się je omijać.


Już w pierwszej powieści Anny Sakowicz pt.: „Złodziejka marzeń" pojawił się temat dziecięcego hospicjum. Ogromna dawka optymizmu autorki pozwalała mi wierzyć, że mimo niepowodzeń, wszystko będzie dobrze. Zaufałam, przeczytałam i nie zawiodłam się. Zakończenie książki pozostawia nadzieję.


Początek kolejnej części pt.: „To się da" uderzył mnie jednak jak obuchem. Jakże to tak? Przecież wszystko miało być „i żyli długo i szczęśliwie"! Śmierć w powieści z tak pozytywnym tytułem? Okazuje się, że książka Anny jest jak życie. Czasem jest pięknie, na niebie słońce, w portfelu odpowiednia ilość gotówki a na horyzoncie cel, do którego dążymy. Czasem jednak po drodze spotykamy nieszczęścia, które najczęściej idą parami. Trzeba wtedy dużo wewnętrznej odporności dzięki której będzie można się podnieść.


Bohaterka „To się da" Joanna podczas rocznego urlopu spędzanego na Kociewiu ma szansę zmienić swoje życie. Spotyka na swojej drodze ludzi niezwykłych, życzliwych, ale też podłych i zawistnych. Podobnie jak w poprzednich książkach i tu znajdziemy intrygi i kłopoty, w które wpadają bohaterowie. Są tak realne, że bez problemu możemy sobie wyobrazić, że sami jesteśmy w nie uwikłani. Razem z bohaterami książki walczymy i staramy się nie poddawać. Nikt nie mówi, że będzie łatwo, nie wiemy też, co nas czeka na końcu drogi a jej finał nie zawsze jest taki, jakbyśmy sobie wymarzyli. Czy „to się da" i na kogo tak naprawdę może liczyć główna bohaterka Joanna przekonacie się czytając książkę.

więcej»

Historię małego chłopca Mowgliego wychowywanego w dżungli przez wilki znają chyba wszyscy. Od 50 lat kolejne pokolenia młodych ludzi śledzą z zapartym tchem jego przygody, śmieją się z zabawnego misia Baloo, podziwiają mądrego nauczyciela panterę Bagheerę. Choć wiemy, że nic złego się nie stanie, to denerwujemy się zaciskającymi splotami hipnotyzującego węża Kaa, czy namowami króla małp Louie, który za wszelką cenę, chce zdobyć ogień. Wreszcie w finale trzymamy mocno kciuki za dzielnego chłopca walczącego z żądnym zemsty i ludzkiej krwi tygrysem Shere Khanem.


Nie wiem jak wy, ale ja bardzo lubię tę historię. Dlatego też, kiedy dowiedziałam się, że wytwórnia Disneya postanowiła odświeżyć przygody Mowgliego film ten znalazł się w kolejce „koniecznie do obejrzenia".


Zwiastuny filmu były zachęcające, ale to co zobaczyliśmy w kinie przeszło moje oczekiwania.


Najnowsza „Księga Dżungli" w reżyserii Jona Favreau jest wierną adaptacją książki Rudyarda Kiplinga. Film z 1967 roku w rysunkowy sposób pozostawiał pewne niedopowiedzenia, przemilczał bardziej dramatyczne momenty a bajkowa adaptacja dołożyła humorystyczne postaci i przygody. Tegoroczny film uderza natomiast realizmem.


Choć to ciągle bajka dla dzieci, to jej przekaz jest bardziej „dorosły". To już nie tylko przygody niesfornego chłopca spotykającego na swojej drodze dobre i złe zwierzęta. To historia o dorastaniu dziecka rozdartego między światem zwierząt i ludzi. Mowglie nigdzie tak naprawdę nie jest u siebie. Dla zwierząt jest tylko ludzkim szczenięciem a ludzi nie pamięta zupełnie. Uczy się praw dżungli, ale niezależnie od woli, ludzkie cechy zaczynają w nim dominować. Odwaga, spryt, i dobre bezinteresowne serce to wszystko wyróżnia chłopca pośród jego towarzyszy a przygody uświadamiają mu że jest człowiekiem. Niestety bycie człowiekiem w dżungli początkowo wcale nie brzmi dumnie.

więcej»

Polacy czytają mało, to wiedzą chyba wszyscy. Podobno w ubiegłym roku co trzeci Polak nie przeczytał żadnej książki, a co piąty nie ma u siebie w domu żadnego tomu. Rzeczywiście częściej można ostatnio spotkać człowieka z telefonem w ręku niż z książką. Nietrudno domyślić się, że najwięcej czytają uczniowie i studenci i chciałabym wierzyć, że nie wynika to wyłącznie z konieczności zaliczenia kolejnych lektur i napisania prac semestralnych. Znamienne jest to, że częściej po książki sięgają dzieci rodziców, którzy czytali im od najwcześniejszych dni. Trudno przecież wymagać, żeby dziecko czytało, jeśli w rodzinie nie ma takiego zwyczaju a jedynym tekstem czytanym jest program telewizyjny. Między innymi od nas rodziców zależy więc to, czy młode pokolenie będzie traktowało książki, jako zapowiedź niezwykłej przygody czy wyłącznie, jako obowiązek czy co gorsza jako podkładkę pod bujający się stół.


Nie jestem fachowcem, jestem za to mamą i mogę podzielić się z Wami swoimi doświadczeniami i tym w jaki sposób moja córka została molem książkowym. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że czasem ani nasze starania ani pobożne życzenia mogą nie wystarczyć. Młody człowiek czytać nie lubi. Woli piłkę, grę w tenisa lub kręgle. No cóż, każdy jest inny, ale próbować zawsze warto.


Załóżmy jednak, że czytamy a nasza latorośl zaprzyjaźniła się z książkami. Kupowaliśmy, wypożyczaliśmy, czytaliśmy, zachęcaliśmy, widać pierwsze nieśmiałe efekty starań. Przychodzi również taki czas, kiedy literki nie są już wyłącznie magicznymi znaczkami a nasze dziecko jadąc samochodem czyta szyldy i banery reklamowe. To czas, żeby zachęcić młodego człowieka do samodzielnego czytania.


Co zrobić, żeby trudny proces samodzielnego czytania przeprowadzić delikatnie i bezboleśnie?

więcej»
© DomowyPatchwork - All Rights Reserved.

mapa strony